Kiedy miałam gorączkę i ledwo stałam na nogach, mąż spytał, co na obiad. Za tą beszczelność musiał zapłacić…
Gorączka odbierała mi siły, a każdy krok był jak wejście na Mount Everest. Wtedy mój mąż, niewzruszony moim stanem, zadał pytanie, które sprawiło, że aż zagotowałam się ze złości…
Ledwo trzymając się na nogach, postanowiłam działać. Jego bezczelność nie mogła pozostać bez konsekwencji. Zaczęłam knuć plan, a to, co wydarzyło się później, wprawiło w osłupienie nie tylko jego, ale i naszą rodzinę…
Kiedy gorączka odbiera siły, a pytania bolą bardziej niż objawy
Byłam chora jak nigdy. Gorączka przekraczała 39 stopni, a ja ledwo wstawałam z łóżka. Każdy mięsień w moim ciele pulsował bólem, a głowa zdawała się ważyć tonę. Chciałam tylko leżeć i próbować przetrwać ten dzień. Tymczasem mój mąż, jak gdyby nigdy nic, wszedł do pokoju i spytał:
– Co na obiad?
Początkowo myślałam, że to żart. Jednak jego poważna mina upewniła mnie, że nie żartuje. Nie wiedziałam, co powiedzieć. W mojej głowie przewijały się tysiące myśli, ale żadna z nich nie nadawała się do wypowiedzenia na głos.
– Naprawdę pytasz o obiad, kiedy ledwo oddycham? – wysyczałam, a on wzruszył ramionami.
– Dzieci muszą coś zjeść. Ty zawsze mówisz, że nic nie ma.
Bezczelność ma swoje granice
Byłam w szoku. Mój mąż miał dwie zdrowe ręce i nogi, ale w jego świecie to ja byłam odpowiedzialna za dom, nawet gdy byłam bliska omdlenia. Miałam dość. Postanowiłam, że tym razem mu pokażę, jak wygląda życie, kiedy ktoś nie docenia tego, co ma.
– Dobrze – powiedziałam spokojnie. – Obiad będzie gotowy. Poczekaj chwilę.
Wstałam, choć wszystko mnie bolało. Wyszłam do kuchni, a on wrócił do swojego świata. Przez chwilę zastanawiałam się, co zrobić, by zrozumiał, jak bardzo mnie zranił. Nagle wpadłam na pomysł, który wydawał się idealny.
Czas na nauczkę
Postanowiłam ugotować obiad, ale nie taki, jakiego się spodziewał. Wzięłam kilka składników, które leżały w lodówce: trochę warzyw, zamrożone pierogi i resztkę zupy z wczoraj. Wszystko wymieszałam w jednym garnku, dodając nieco pieprzu, by smakowało… wyraziście.
Kiedy postawiłam „dzieło” na stole, zawołałam rodzinę. Mąż spojrzał na talerz z mieszaniną niezidentyfikowanych składników i zmarszczył brwi.
– Co to ma być? – zapytał, patrząc na mnie podejrzliwie.
– Obiad – odpowiedziałam z uśmiechem. – W końcu ktoś musi coś zjeść, prawda?
Dzieci spróbowały pierwsze i od razu skrzywiły się, a mąż zaczął narzekać.
– Jak można coś takiego ugotować?
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Może następnym razem to ty coś ugotujesz, skoro moje dania ci nie odpowiadają.
Wielka kłótnia i jeszcze większe zaskoczenie
Mąż wstał od stołu, trzaskając talerzem o blat. Wybuchła między nami kłótnia, jakiej dawno nie było. W końcu powiedziałam coś, co uciszyło go na dobre:
– Wiesz, co jest najgorsze? Nie to, że jestem chora, tylko to, że zamiast pomóc, pytasz, co na obiad.
Jego twarz nagle spochmurniała.
– Nie wiedziałem, że jesteś aż tak źle – powiedział cicho.
Czas na refleksję
Po tej rozmowie coś się zmieniło. Następnego dnia to on przygotował śniadanie dla całej rodziny i zajmował się domem, podczas gdy ja odpoczywałam. Chyba w końcu zrozumiał, jak ważne jest wsparcie, a nie tylko wymaganie.