Mąż zbierał na nowe auto, więc zaczął wydzielać mi pieniądze na dom. Sęk w tym, że nie miał pojęcia, ile co teraz kosztuje

Mąż postanowił, że czas na zmiany i zaczął skrupulatnie oszczędzać na wymarzone auto. Problem w tym, że jego plan oszczędnościowy zakładał wydzielanie pieniędzy na życie w sposób, który mnie zaskoczył. Gdy zaczęłam dostawać „kieszonkowe” na prowadzenie domu, wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam…

Nie chciałam robić scen, ale szybko stało się jasne, że to nie ja, a on potrzebuje lekcji z ekonomii. Wiedziałam, że czas dać mu nauczkę – i zrobiłam to w sposób, którego się nie spodziewał. Co z tego wynikło, przerosło nawet moje oczekiwania…

Zaciskanie pasa w imię marzeń

– Kochanie, musimy trochę zacząć oszczędzać – oznajmił mąż przy śniadaniu, z błyskiem w oku. – Chcę w końcu kupić sobie ten samochód, o którym marzę od lat. Od dzisiaj będziemy bardziej rozsądnie gospodarować budżetem.

Zamrugałam oczami, przerywając smarowanie kanapki masłem. „Rozsądniej gospodarować budżetem” oznaczało najwyraźniej, że mąż zaczął wydzielać mi pieniądze na zakupy, jedzenie i opłaty. Wychodziło na to, że miał wyliczone, ile kosztuje życie – ale w jego kalkulacjach coś ewidentnie nie grało.

Nieprzewidziane przeszkody

Pierwszy tydzień przeszedł bez większych zgrzytów. Zaciskałam zęby, gdy podczas zakupów odkładałam na półkę masło, bo „za drogie” – przecież mąż musi mieć swoje auto, prawda? Ale w drugim tygodniu sytuacja stała się coraz bardziej napięta. Pieniędzy nie starczyło na opłacenie rachunku za prąd.

– Jak to zabrakło? – oburzył się mąż. – Na co ty wydajesz te pieniądze?

– Na życie, kochanie. Może gdybyś czasem zerknął na ceny w sklepach, wiedziałbyś, że 20 zł nie wystarczy na tygodniowe zakupy.

Zamiast odpowiedzi, dostałam tylko pełne dezaprobaty spojrzenie. Jego marzenie o nowym samochodzie zdawało się ważniejsze od wszystkiego.

Plan, który zmienił zasady gry

Miałam dość. Wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić. Następnego dnia postanowiłam wprowadzić w życie mój plan. Zrobiłam listę zakupów i poprosiłam męża, żeby to on wybrał się do sklepu – „skoro uważa, że wydaję za dużo”. Nie był zachwycony, ale zgodził się. Dałam mu kwotę, którą sam mi wyliczył. Wrócił po dwóch godzinach, z pustym koszykiem i miną, jakby zobaczył ducha.

– To jakaś kpina! Wszystko jest takie drogie! Jak mamy wyżyć za te pieniądze? – wybuchnął.

– No właśnie, jak? – odpowiedziałam spokojnie, opierając się o blat.

Prawda wychodzi na jaw

Zaczęliśmy kłócić się o to, kto bardziej nie rozumie realiów. Mąż, który tak dokładnie planował swój budżet, nie potrafił uwierzyć, że ceny tak drastycznie wzrosły. Na szczęście miał okazję się przekonać. Kilka dni później zaproponowałam kompromis – usiedliśmy wspólnie nad naszym budżetem i zaczęliśmy realnie planować wydatki. Mąż zrozumiał, że nie da się zbierać na auto, jeśli nie zaczniemy od podstaw. Ostatecznie nie tylko zmienił podejście, ale… nawet zaczął chodzić ze mną na zakupy, by kontrolować wydatki.

A Ty jak byś postąpił? Czy zdarzyło Ci się, że ktoś bliski nie doceniał tego, jak trudne jest zarządzanie domowym budżetem? A może masz pomysł, jak poradzić sobie z podobną sytuacją? Daj znać w komentarzach na Facebooku!

error: Treść zabezpieczona !!